27.05.2011

Cedrik X

Chłodno tu, zimno, ciemno i cicho. Na razie nikt mnie jeszcze nie znalazł ale trzeba być czujnym bo te psie syny i córki wszędzie wlezą, a ja nie mogę się tak ukrywać w nieskończoność. Jak tak teraz tu sobie siedzę w kucki i marznę, a głodny jestem straszliwie to tak myślę, że wszystko mogło być inaczej, to znaczy lepiej, a właściwie o wiele lepiej. Człowiek to zawsze mądry po szkodzie, tak jak ja teraz, a wujek Aldrik twierdził, że widział takich co przed szkodą i po szkodzie byli głupi. Na skale co pod nią siedzę w te kucki, a nogi mi już potwornie zdrętwiały wyskrobałem sztyletem swoje imię, tak żeby chociaż w przyszłości wiedzieli kto tu leży. Mówią, że Cedrik to pogańskie imię, ale ja takie dostałem na chrzcie. Ksiądz podobno miał tam jakieś wątpliwości ale wujek Aldrik go przekonał, że był taki święty Cedrik a wujek to go nawet znał osobiście i nie jeden antałek śliwowicy z nim obalił w karczmie to znaczy zjedli razem beczkę soli w tej karczmie, czy coś w tym stylu. Ksiądz był pod takim wrażeniem, że od tego czasu kulał na lewą nogę a wujka Aldrika to omijał szerokim łukiem nawet jak ten ostatni leżał pijany w błocie przed karczmą i coś tam sam do siebie bełkotał między jednym a drugim rzygnięciem.
Pssst !!!! Chyba tu idą ! Nie - tylko tak mi się tylko zdawało. Nerwy po tym wszystkim zaczynają mi puszczać ale to nie dziwota - ludzka rzecz, ile nocy można wreszcie nie spać.
Jeszcze dwa tygodnie temu nic nie wskazywało, że tak się to wszystko skończy ale Wycior jak zwykle musiał mieć jeden z tych swoich pomysłów. W bandzie jest, a raczej było nas jedenastu, to znaczy Wycior nasz szef i nas dziesięciu jego chłopaków. Do bandy Wyciora trafiłem dzięki wujkowi Aldrikowi, który jako, że nie miałem ojca, to znaczy miałem ale zginął w jakiejś bitwie zaraz po moim narodzeniu (chociaż krążyły też inne wersje), traktował mnie jak swojego jedynego syna, którego on dla odmiany nigdy nie miał. Powiedział mi pewnego dnia, że dorosłem i czas abym się jakiegoś porządnego męskiego fachu nauczył. Poszliśmy razem do gospody i tam wujek pokazał mnie Wyciorowi, z którym było widać wujek nie jedną wioskę spalił, to się znaczy zjadł beczkę soli, a mi powiedział, że od tej pory będę u Wyciora terminował, a mam się go słuchać tak jak samego wujka Aldrika.
W bandzie Wyciora, którą sam wycior nazywał dumnie oddziałem a siebie dowódcą (czasami jak sobie bardziej popił to kazał do siebie mówić kapitanie) najbardziej zaprzyjaźniłem się ze Szczerbatym III i  Gęsim Piórem V.  Łaziliśmy trochę tak oddziałem po drogach, a najbardziej to pasowały nam te wśród gęstych lasów, a oddalone od wsi i zamków. Wycior mówił, że to wszystko co robimy jest jak najbardziej legalne i on sam dostał taki glejt od króla Laktacjusza na tą ochronę dróg leśnych. Gęsie Pióro V jako, że w papierach bywały i kiedyś podobno był nawet skrybom na jednym ze dworów, (który musiał bardzo szybko opuścić bo się tam jakieś rachunki w książęcych księgach nie zgadzały), trochę marudził, że glejtów na to co robimy to żaden król ani książę nie wydaje ale jakoś nikt go nie słuchał. Mi się tam ta robota podobała, bo wreszcie człowiek był kimś i miał szacunek u innych  Jak tak wychodziliśmy w jedenastu z krzaków na trakt to każdy podróżny od razu płacił gotówką za ochronę i w dyrdy leciał prosto drogą nie oglądając się za siebie. Nigdy nie rozumiałem czemu (i gdzie) im się tak zawsze po zapłaceniu za ochronę spieszyło.
Po kilku tygodniach takiej pracy doszliśmy do wioski leżącej nieopodal katedry pod wezwaniem świętego Pankracego. Stanęliśmy w karczmie aby wydać trochę tych pieniędzy na ochronie traktów zarobionych. W karczmie u Genzeryka było bardzo wesoło. Nasłuchaliśmy się najróżniejszych opowieści o katedralnych podziemiach, skarbach, czarach i potworach, a każda opowieść była suto popita i zagryziona. Szczerbaty III zaczął grać z miejscowymi w kości bo hazardzista był z niego pierwszej wody. Chłopaki mówili, że kiedyś jakiś rycerz grał z nim w kości i coś tam mu się nie zgadzało z tymi kośćmi Szczerbatego. Grzecznie go więc poprosił żeby kości zjadł. Szczerbaty to chłop usłużny i ludziom nie odmawia, więc kości posłusznie zżarł ale od tamtego czasu coś zęby mu nie służą i ma trochę przeciągów w gębie. Po jakimś czasie przy stoliku Szczerbatego zaczął się jakiś raban i dalej to już nie wiele pamiętam tyle tylko, że mnie chłopaki wynieśli z karczmy bo ta się jakimś dziwnym trafem zapaliła.
Rano wszystkich chłopaków strasznie łby bolały ale cała nasza gromadka była szczerze zadowolona z bardzo udanego wieczoru. Wycior zapłacił Genzerykowi (bo miał jakąś słabość do tego karczmarza) za remont karczmy co ją teraz ponoć przez nas miał odbudowywać i tak w ciągu jednego dnia rozszedł się kilkutygodniowy zarobek jedenastu chłopa. Gęsie Pióro V coś tam zaczął mówić, że jest to dobra okazja, żeby wreszcie osiąść na stałe ale Szczerbaty III i reszta chłopaków wyskoczyli na niego z mordami, że od tego czytania i pisania to mu już całkiem mózg sparciał i gada jak stara baba.
Wycior jak na dobrego szefa przystało wyzwał nas od najgorszych i solidnie spłazował każdego po kolei. Wszyscy się uciszyli i od razu lepiej poczuli czując nad sobą opiekuńczą rękę szefa. Wycior zarządził zbiórkę w szeregu i odliczanie. Trzeba tu zaznaczyć, że odliczanie, którego się Wycior nauczył jak za młodu służył w wojsku u króla Laktacjusza było jego pasją. Miał co prawda duże problemy aby nas dziesięciu nauczyć dobrze odliczać bo zawsze ktoś nie pamiętał co jest po liczbie pięć czy siedem, więc każdy z nas dostał jeden numer i od tej pory nosił imię z numerem tak jak ja Cedrik X. Od tej pory nie mieliśmy żadnych problemów z odliczaniem. Wycior był z nas bardzo dumny i mówił, że na zbiórce wyglądaliśmy prawie jak oddział wojska książęcego. Gęsie Pióro V coś tam zawsze mamrotał, że nam do oddziału książęcego jak Szczerbatemu do biskupa ale nikt go nie słuchał - wiadomo pisarz. 
Na zbiórce Wycior zarządził wyprawę do katedralnych podziemi. Chłopaki nie byli na początku tym pomysłem zachwyceni ale szef ich przekonał, że będzie z tego kupa forsy a do lochów zejdziemy bardzo płytko. Zrobiliśmy regulaminowe w lewo zwrot, choć Szczerbatemu coś się strony jak zawsze pochrzaniły i ruszyliśmy do katakumb. Jak tylko zeszliśmy po schodach rzuciła się na nas horda szkieletonów. Wycior nie w ciemię bity i rzucił prawie jak w książęcym wojsku komendę do sformowania szyku. Trochę nam to opornie szło ale wreszcie wyszło. Wycior stał na przodzie, a po obu jego stronach po pięciu z każdej jak skrzydła u ptaka my - jego chłopaki. Wycior mówił, że to się nazywa trójniak i tak atakuje piechota książęca. Wbiliśmy się w gromadę szkieletonów tym trójniakiem jak nóż w masło. Wszędzie było tylko słychać suchy chrzęst łamanych kości i szczęk metalu o metal. Po kwadransie takiej roboty zrobiło się pusto i cicho. Wycior zarządził zbieranie łupów. Rozpiechrzliśmy się po lochu, każdy w inną stronę co by sobie nie przeszkadzać, bo chłopaki robią się nerwowe kiedy zbierają łupy.
Penetrowanie lochu zajęło nam godzinę. Nazbieraliśmy razem 243 sztuki złota, 5 sztyletów, dwie peleryny, jedną szablę i trochę innego papierkowego badziewia, którym zachwycał się tylko Gęsie Pióro V. Chłopaki chcieli już wracać do wioski i opić zwycięstwo ale Wycior ich przekonał, że skoro nam tak dobrze idzie to możemy zejść niżej ma się rozumieć tylko i wyłącznie w celach zwiadowczych.  
Uformowaliśmy naszego trójniaka i zleźliśmy schodami na dół. Komnata na dole była bardzo podobna do tej na górze  za wyjątkiem komitetu powitalnego. Naszym oczom ukazał się wielki stwór ni to goblin, ni to człowiek, za to cały różowy i z olbrzymim rzeźnickim tasakiem w ręku. Jak go zobaczyłem to się mało ze śmiechu nie posikałem ale było mi głupio przed chłopakami tak głupkowato rechotać. Facet jak nas tylko zobaczył zaraz wrzasnął „Świeże mięcho”. Szczerbaty, że był trochę przygłuchy zrozumiał to jako „wielkie szczerbo” i uznał, że gość coś do niego ma. Rzucił się więc na różowego sam bo był bardzo czuły na punkcie swoich zębów lub ich braku jak kto woli. Różowy walnął go w sam środek łba tym swoim tasakiem, tak że się Szczerbatego hełm rozpadł na dwie części, a sam szczerbaty padł zalany krwią. Takiej zniewagi bandy to znaczy oddziału Wycior nie mógł puścić płazem. Rzuciliśmy się na basiora kupom ze wszystkich stron na raz i dawaj go okładać czym kto miał. Różowy bronił się dzielnie ale był za wolny, żeby nas pokonać. Padł z głośnym plaśnięciem wśród okrzyków radości chłopaków.  
Szczerbaty przeżył cios różowego. Z głowy lała mu się krew, miał rozpalone czoło, świecące oczy a z ust wydobywały mu się czerwone pęcherzyki. Nachyliłem się nad nim nisko, otarłem krew z jego twarzy i zacząłem pocieszać bo mi się chłopa szkoda zrobiło, że zaraz go zaniesiemy do wioski do Hilera, który się nim zajmie. Szczerbaty w ogóle mnie nie słuchał tylko kurczowo trzymając się za połeć mojej peleryny szeptał, że miał wizje o królu Laktacjuszu, biskupie Magnusie, i mocach piekielnych. Zaczął bredzić o demonach, magach i diabłach, a kiedy wydawało mi się, że powie wreszcie o co mu chodzi zwiotczał mi w rękach a jego oczy stały się szklisto matowe.  
Żeby nie tracić czasu, pochowaliśmy Szczerbatego w jednym z licznych w podziemiach katedry sarkofagów z wszelkimi honorami wojskowymi. W spadku po Szczerbatym III dostała mi się jego piękna szabla świecąca się w czasie walki na niebiesko. Reszta chłopaków dostała inne rzeczy ale o skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami musieliśmy ciągnąć losy i wygrał ją Gęsie Pióro V. Do wioski choć solidnie obładowani łupami wróciliśmy w marsowych nastrojach i nawet w częściowo spalonej karczmie u Genzeryka po kilku piwach jakoś nastrój się nie kleił. Wycior poszedł pohandlować do miejscowego kowala Kwintusa i mówił, że nie sprzeda tego tasaka za mnij niż 300 sztuk złota. Tasak Rzeźnika jak go wszyscy nazwaliśmy po śmierci Szczerbatego, bo głupio było opowiadać, że zginął z ręki różowej świni latającej w samych gatkach po lochu okazał się bardzo ciężki i nikt z naszej bandy nie potrafił nim się bić…. [error 2043, error 137, error 404, text recovering procedure halted, another manuscript? Y/N]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz